Zdjęcia umieszczane w Internecie są łakomym kąskiem nie tylko u nas. Okazuje się, że The Daily Telegraph (wersja on-line) też potrafi buchnąć zdjęcie. Ciekawe jest tłumaczenie wydawcy, rodem z przedszkola. Tym razem przedszkola pod rządami Jej Królewskiej Mości. Wydawca m.in. tłumaczy się, że ze względu na charakter branży, szybkie tempo zmieniających się nowych informacji, nie jest możliwe zawsze uzyskanie stosownej zgody oraz zabezpieczenie majątkowych praw autorskich przed publikacją. Jak widać w UK mamy do czynienia również ze swoistą odmianą Kultury Web 2.0. W swoich wyjaśnieniach wydawca brnie dalej i tłumaczy, że branża prasowa stoi na stanowisku, że jeżeli zdjęcie ma wartość artystyczną i nie ma się do czynienia z prawem wyłącznym (ciekawe jak to sprawdzają?), to żaden rozsądny właściciel autorskich majątkowych praw nie będzie sprzeciwiał się ich ponownej publikacji w zamian za rozsądną opłatę licencyjną. I oto w ten sposób branża brytyjska stała się prekursorem domniemania udzielenia licencji, oczywiście na zasadzie Kultury Web 2.0, bo z prawem to nie ma nic wspólnego. W dalszej części przedstawiciel wydawcy wyjaśnia, że jeżeli odrzucić jego punkt widzenia, to jedyną alternatywą dla takiego stanowiska jest niepublikowanie zdjęć w ogóle, albo korzystanie jedynie z komercyjnych zbiorów. Te jednak jego zdaniem nie zawierają odpowiedniej liczby zdjęć, pozwalającej zaspokoić wszystkie potrzeby wydawców. To teraz ja się pytam, gdzie są wszyscy ci, którzy narzekają że branża foto ma się źle? Brać się za robienie zdjęć i wrzucać na komercyjne stocki, wydawcy brytyjscy są w potrzebie!!! 😉
Oczywiście to nie koniec popisów wydawcy TDT. Świadom naruszenia praw autorskich zaproponował fotografowi zapłatę 400 funtów. Jak podaje British Journal of Photography, wydawca zagroził jednak autorowi zdjęcia, że jeżeli ten podejmie sądowe kroki prawne w celu ochrony swoich praw, to ten wciągnie go na czarną listę. Nie dość, że złodziej, to jeszcze z tupetem. Bo jakże inaczej można ocenić tłumaczenie, że w sumie to jest wina fotografa, bo na blogu, z którego ściągnięto zdjęcie nie ma żadnego kontaktu. W związku z tym brakiem wydawca uznał, że fotografowi należy się zwykła stawka, a nie wielokrotność tejże, jaka by przysługiwała w przypadku naruszenia prawa. Ergo, winnym wszystkiego jest fotograf, bo nie uznał wymyślonego przez wydawcę ?domniemania zgody?, a nadto śmiał nie podać do siebie namiarów na blogu.
Z obowiązku przypomnę więc wszystkim (także wydawcom), że w polskim prawie nie ma domniemania zgody na publikację. Zdjęcia będące utworami są chronione z mocy prawa i właściciel praw nie musi robić żadnych dodatkowych zastrzeżeń w celu ich ochrony. Zapominalskich, jak również tych, co nie czytali wcześniej, odsyłam do ?Szanujmy wspomnienia?. Brak jakiejkolwiek uwagi odnośnie majątkowych praw autorskich nie zezwala na użycie fotografii „ściągniętej”z bloga lub galerii (poza dozwolonym użytkiem osobistym wynikającym z art. 23 ust. 1 Ustawy lub w sytuacjach opisanych w ?Ciężki los?).
8 komentarzy
to żaden rozsądny właściciel autorskich majątkowych praw nie będzie sprzeciwiał się ich ponownej publikacji w zamian za rozsądną opłatę licencyjną.
No, trzeba przyznać, że ta brytyjska kultura Web 2.0 jest w wersji light, bo przynajmniej zakładają, że jakaś kasa autorowi się należy. …przynajmniej należy się, jak się zorientuje i zjawi z mordą.
Swoją drogą – na czym polegałaby „czarna lista”? Że następnym razem obrażą się i nie zarąbią mu zdjęcia, tylko komu innemu? 🙂
Raczej chyba, od tego Pana nic nie kupujemy 😉
No przecież nie chcieli od tego pana kupić – chcieli zarąbać. To teraz mają go na liście – od tego pana nie zarąbujemy? 🙂
Kto tam zrozumie Angoli 😉
Trzeba zastosować lewostronny kierunek myślenia 😉
no i brak podwójnego przeczenia… to przecież nielogiczne … nie do zrozumienia 🙂
Kolejne wieści z UK
Ale tym razem żadne fotografie nie ucierpiały 🙂